ani później nie miał się dowiedzieć, co to było. Czy ocknął się chory z omdlenia i zląkł się, słysząc szamotanie, czy puszczano mu krew, a on wyobraził sobie, że wzięto go na męki, że go mordują, dość że krzyk ów był strasznym przepojony lękiem.
Golicyn odpowiedział na to równie przeraźliwym wołaniem tak, że gdyby ktoś nieświadomy usłyszał te głosy, uwierzyłby bez wątpienia, że tu jest naprawdę miejsce kaźni, lub dom waryatów.
— Dajcie sznurów! dajcie sznurów! związać go! — krzyczał ktoś. — Czego ona kanalia wyje! zatkać mu gardziel.
Golicyn czuł jak mu zapychano usta chustką, wiązano ręce, nogi, wreszcie podjęto w górę i niesiono gdzieś. Ukorzył się, poddał, zamknął oczy.
— No teraz dobrze, wszystko dobrze — powiedział czyjś głos i jakby w czerwonej mgle przepłynęła gdzieś blada twarz zwierza.
Golicyn utracił zmysły.
Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/280
Ta strona została przepisana.