Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/282

Ta strona została przepisana.

— Nie wezmą? Aż oto idą, Boże ratuj! — pomyślał, słysząc w przyległym pokoju, kroki i szczęk żelaza i czując przytem wewnątrz pod piersią, jadowite jakby wessanie powietrza od którego wnętrzności się przewracają.
Wszedł siwy starzec ostrzyżony nizko po żołniersku, bez nogi, postukując drewnianą kulą. Był to jenerał Sukin, komendant Petropawłowskiej twierdzy za nim wszedł niski tłusty człowieczek z przełamanym nosem, plac-major Poduszkin, dalej różni jeszcze plac-adyutanci, gefrejterzy i kilku jeszcze niższych »czynów«.
Sukin trzymał w ręku żelazny pręt z jakiemiś kołkami.
Niezawodnie narzędzie męki — pomyślał Golicyn truchlejąc i przymrużył oczy, żeby nie widzieć.
— Ratuj mnie Boże, ratuj — powtarzał w duchu odchodząc prawie od zmysłów.
Sukin podszedł do stołu, postukując drewnianą nogą, podniósł do światła urzędowy papier i oświadczył.
— Najjaśniejszy pan, cesarz monarcha kazał ciebie zakuć w kajdany.
Wyraz »ciebie« wymówił z umyślnym naciskiem.
Golicyn słyszał to, lecz jeszcze nie rozumiał. Kilku ludzi rzuciło się na niego i zaczęło mu nakładać kajdany na ręce i nogi i zamykać je na klucz, on jeszcze nie rozumiał, lecz nagle pojął i zagryzł wargi zapierając dech w sobie, aby się na głos nie rozpłakać z radości równie szalonej i żywiołowej jak poprzedni strach bo wreszcie pojął, że męki nie będzie.
Patrzył prosto w twarz komendanta, myśląc »co za godny człowiek« nawet beznosy major,