durów z czasów cesarza Pawła. Był to komendant Aleksiejewskiego fortu, Szwed, Lilien-Ankern. Żołnierze z więziennej straży uważali go za trochę obłąkanego i nazywali go »Kaszczejem« nieśmiertelnym i wierzyli mocno, że ma już sto lat, z których pięćdziesiąt spędził w kazamatach, wieczny więzień wśród więźniów.
Zgarbiony, z rękami założonemi w tył, z otwartemi ustami, z których sterczały dwa żółte zęby z oczyma niewidzącemi, szedł posuwistym krokiem prosto na Golicyna.
— Jak wasze zdrowie? — spytał go jeszcze zdaleka i niedoczekawszy odpowiedzi, osunął się na kolana i biegłym od długiego nawyknienia gestem, nakładać począł kajdany na nogi więźnia. Włożywszy je, zaczął pokazywać, jak trzeba chodzić w kajdanach, podtrzymując za sznurek ogniwa łańcucha, zsunąwszy jednako obrożę obu nóg.
Golicyn próbował, lecz znów o mało nie upadł.
— Nic to, nauczycie się — pocieszał go placmajor.
Obróciwszy obrączki na rękach, tak, aby dotykały ciała zamszową skórką, komendant spytał:
— Czy możecie tak pisać?
— Mogę.
— Ot i skończona »toaleta« — przemówił grzecznie Poduszkin, a Liljen-Ankern zawsze na kolanach, podniósł na więźnia swoje stuletnie oczy, zachodzące plewką, jak u śpiących ptaków i wyrzekł z namaszczeniem, jakby słowa modlitwy:
— Boże miłosierdzie wszystkich nas zbawi.
— Tak zapewne na tamtym świecie starzy nieboszczycy witają nowego — pomyślał Golicyn.
Stary wstał i w tej samej zawsze postawie przygarbiony, z rękoma założonemi w tył, wyszedł a celi.
Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/285
Ta strona została przepisana.