Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/286

Ta strona została przepisana.

Dozorcy, pomogli Golicynowi przejść z krzesła na więzienną pryczę.
— Odpocznijcie z Bogiem, nie gryźcie się, wszystko przejdzie — rzekł Poduszkin. — Numerek wasz wygodny, sucheńki, cieplutki.
Wszyscy wyszli i zamknięto drzwi, klucz zazgrzytał w zamku i nastąpiła cisza.
Golicyn czuł się pogrzebany za życia, a jednak wciąż jeszcze radował się, że męki nie było. Zobaczył na stole kęs razowego chleba i dzbanek z kwasem. W czasie rewizyi jeszcze prosił o jedzenie, a plac major usprawiedliwiał się, że późno już, że wszyscy w kuchni śpią i kazał przynieść chleba i kwasu.
Golicyn zjadł i wypił wszystko, dawno już nie wieczerzał z takim apetytem. Zaczął układać się do snu. Zdjął chałat z trudem, dźwignął nogi obciążone kajdanami. Miał już wyciągnąć się, jak długi na swym tapczanie, lecz spojrzał na poduszkę bez nawleczki i zobaczył na niej tłuste plamy. Powąchał, zmarszczył się.
Na stole leżała chusteczka od nosa Marynki, złożona we czworo, z wyszytym czerwono znakiem M. T. Widocznie żegnając się, zdążyła wsunąć mu ją do kieszeni, a przy rewizyi zapomnieli zabrać, czy może umyślnie zostawili przes litość. Rozłożył chusteczkę tak, aby nie dotykać twarzą brudnej poduszki i uśmiechnął się. Chusteczka pachła Marynką. Przypomniał sobie teraz, jak w pierwszą i ostatnią noc poślubną, gdy cna rozbudziła go pocałunkiem, nie umiał jej zatrzymać i zasnął głupio.
Gdzieś blisko, prawie nad samem uchem zagrała, zaśpiewała, zadzwoniła pieśń Kurantowa, niby złoto brzmiące anielskie pienia i zdało się