Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/291

Ta strona została przepisana.

— W dziewiętnastym wieku tortura? I to w chrześcijańskiem państwie, po złotych dniach Aleksandrowskich — pokiwał głową ojciec Piotr — Ach, panie mój, panie! Co za niedobre myśli, dodać mogę, nawet nieprzystojne, wybaczcie, że powiem nawet, nieszlachetne, nawiedzają was. Wam się dobra życzy, a wy męczyć chcecie drugich i siebie. Nie chcecie wiedzieć, z kim macie do czynienia. Gdybyście znali niewysłowione miłosierdzie monarsze...
— Słuchajcie, co wam powiem, batiuszka — przerwał Golicyn. — Pamiętajcie raz na zawsze, że ja się o miłosierdzie monarsze nie ubiegam i przekładam nad nie stryczek na szyję, lub topór. Nie trudźcie się więc na próżno, bo nic ze mnie nie dobędzie. Rozumiecie?
— Rozumiem; jak tu nie rozumieć! »Poszedł pracz, pop!« »ty dla mnie gorzej psa«, bo i psa tak byście nie wygnali.
Głos mu zadrżał, usta skrzywiły się, oczka zamgliły; zasłonił oczy rękami.
— »Zdrowe chłopisko, a jaki wrażliwy« — pomyślał Golicyn.
— Wyście mnie źle pojęli, ojcze Piotrze! Nie chciałem was obrazić.
— Och! wasza światłość! Któż-by tu uważał na obrazy — odparł ojciec Piotr, odejmując ręce od twarzy i wzdychając ciężko. — Nie raz człowiek spędzi żałość serca na pierwszym lepszym z brzegu i lżej mu się robi, na zdrowie wychodzi. Nie jestem przecież głupcem i wiem, co macie na myśli. Pop zaszedł do więźnia; od kogo? Od władzy oczywiście, jak szpieg niegodny. A przecież wy mnie, panie, widzicie po raz pierwszy w życiu. Piętnaście lat w kazamatach służę,