Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/292

Ta strona została przepisana.

w tem piekle tutejszem, biję się z tem, jak ryba o lód. I dlaczego służę? Jak myślicie? Dla tej blaszki, prawda? — mówił, ukazując mu order. — Obsypcie mnie rangami, gwiazdami, nie zostałbym tu i dnia jednego, gdyby nie to, że dobra życzę, choć małego, że choć trochę pomódz chcę tym, którym już nikt nie pomoże. Czyż inaczej wytrwałbym na takim paskudnym urzędzie? Przecież gdyby nie ja, lichy pop, nie byłoby tu komu ująć się za wami, a zwłaszcza po wypadkach z czternastego, które mnie bliżej obchodzą.
— Dlaczegóż to bliżej?
— A dlatego, że ja sam z takich jestem — wynurzył się ojciec Piotr i zaczął cichym szeptem.
— Choć prosty ja człowiek, lecz z łaski Boga zdrowy rozum mam i serce nie stępione. Więc patrząc na porządki tutejsze, buntuję się nieposkromionym buntem, szarpię się i męczę, chcę ujść grzechu, a nie mogę. Zdaje się oddawna już powinienem był przywyknąć, a jednak i dziś, gdy zobaczę więźnia a jeszcze, jak wy, w tych żelaznych rękawicach, wszystko we mnie kipi i burzy się. Człowieka, stworzenie Boże, najbardziej dla wolności stworzone, widzieć go w kajdanach, męka niewysłowiona.
»Nie inkwizytor to z Szillera, a sam Sziller« — pomyślał Golicyn coraz bardziej zdumiony.
— Ojcze Piotrze! Jam bardzo zawinił wobec was, darujcie! — rzekł, podając mu rękę.
Ten mocno ją uścisnął, poczerwieniał, zamrugał powiekami i zachlipał, rzucając się na szyję Golicynowi z wielką czułością.
— A u spowiedzi i komunii świętej? Dawno byliście przyjacielu? — zapytał niby od niechcenia.