Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/296

Ta strona została przepisana.

zrozumiał, iż to nie przelewki i że spotkać go może chłosta.
Położył się na tapczanie, obrócił twarzą do ściany i udał że śpi, póki się nie uciszyło, potem znów zaczął stukać palcem w ścianę, a Oboleński odpowiadał.
Zrazu stukali bez rachunku, zapalczywie, z radością, byle tylko słyszeć się wzajemnie »ty?« «ja», «ty?», «ja» i krew im huczała w uszach, z obawy, że może odpowiedzi nie będzie i z radości, że się jednak porozumiewają. Potem zaczęli liczyć uderzenia dla układania zdań, lecz zawsze coś przeoczyli, stukali za mało lub za dużo, ustawali zniechęceni i znów rozpoczynali. Stukając Golicyn zasnął i całą noc śniło mu się, że stuka.
Przeszło tak kilka dni, tak podobnych do siebie, że Golicyn stracił rachubę czasu. Zaczął więc kręcić gałki z chleba i przylepiał je na ścianie, ile gałek tyle dni. Nudy prawie nie doznawał, gdyż miał mnóstwo drobiazgowych zatrudnień i uczył się chodzić w kajdanach, krążył po swej ciasnej izdebce, jak zwierz w klatce, trzymając się poręczy krzesła, aby nie upaść. Jedyna chusteczka Marynki służyła mu wciąż za nawleczkę, oszczędzał ją i aby nie zabrudzić, nauczył się ucierać nos w palce; z początku czynił to ze wstrętem, lecz potem przywykł.
Zauważył, że zrana, gdy spluwał i chrząkał, wydzielał mu się kopeć z gardła i z nosa, lampa nocna kopciła, bo miała za gruby knot. Golicyn wyjął go, rozdzielił na włókna i wsadził z powrotem, lampa przestała kopcić i powietrze się oczyściło.