Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/300

Ta strona została przepisana.

chustką, prócz tego włożył mu na głowę czarny tekturowy kaptur.
Następnie wzięto go pod ręce, wyprowadzono z celi i wsadzono do sań. Jechali niezbyt długo i zatrzymali się. Poduszkin ujął więźnia pod rękę i wprowadził na ganek.
— Uważajcie na siebie, nie potknijcie się — troszczył się o niego w drodze.
Przeprowadził go przez kilka pokoi, przechodząc słyszał Golicyn skrzypienie piór na papierze, widocznie były to biura kancelaryjne.
Wreszcie posadzono go na krześle i zdjęto opaskę.
— Poczekajcie tu — rzekł Poduszkin i wyszedł.
Przez szczelinę jedwabnego, zielonego parawanu, za którym siedział, widział Golicyn przelatujących lokai z półmiskami, widocznie gdzieś w pobliżu ucztowano. Potem przyszedł fligel-adjutant z papierami; i konwojowi, którzy prowadzić mieli aresztanta, gdyż Golicyn miał na sobie kajdany, które włożono mu powtórnie po zmianie odzieży.
Długo jeszcze czekał; nieopodal przeprowadzano drugiego więźnia, przybranego podobnie jak on w czarny kaptur, wreszcie nadszedł Poduszkin, kazał mu znów zawiązać oczy i wziął go pod rękę.
— Stójcie teraz — rzekł nagle i puścił jego rękę.
— Odkryjcie mu oczy — rozkazał czyjś głos.
Zdjęto mu więc opaskę i Golicyn ujrzał przestronną salę z białemi ścianami, a przed sobą długi stół obity zielonem suknem; zarzucony papierami, i mnóstwo na nim zapalonych woskowych świec, umocowanych w kandelabrach.