Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/309

Ta strona została przepisana.

— Dziękuję wam, nie głodny jestem.
— Nie szkodzi, niech sobie poleży, może się wam zechce.
— Zabierzcie — rzekł Golicyn stanowczo, przypomniawszy kuszenie tytoniem.
— Nie obrażajcie się książę, przecież ja z dobrego serca proszę usilnie zjedźcie, bo mogą być nieprzyjemności.
— Jakie nieprzyjemności? — zadziwił się Golicyn.
Ale Trusow nic nie odrzekł, tylko uśmiechnął się chytrze, a jego słodko bezczelna twarz wydała się Golicynowi jeszcze wstrętniejszą. Skłonił się i wyszedł, zostawiając bułkę na stole.
Do późnej nocy Golicyn porozumiewał się z Oboleńskim stukaniem; palce ich obu zabolały, więc stukali dla odmiany, Golicyn prętem od miotły, Oboleński ogryzkiem ołówka.
— Postanowiłem milczeć na wszystkie pytania — uwiadamiał Golicyn, opowiadając swoje przesłuchanie.
— Nie trzeba milczeć, zaszkodzisz w ten sposób sobie i drugim — odpowiedział Oboleński.
— Czerniszew mówi to samo — rzekł Golicyn.
— On ma słuszność! Trzeba odpowiadać, ale przebiegle, trzeba łgać.
— Nie mogę! A ty możesz?
— Uczę się.
— Rylejew podlec! Wszystkich wydaje.
— Nie, on nie podlec; ty nie wiesz, czy stawiano już was sobie do ozsu, dla konfrontacyi?
— Nie!
— Ano to postawią was jeszcze, a wtedy sam zobaczysz, że on lepszy od nas wszystkich.
— Nie rozumiem!