W kącie, gdzie stała misa do umywania, znalazł na ścianie napis;
— Kto to napisał? — spytał Bezimiennego.
— Anglik.
— A co z nim zrobili?
— Umarł.
— Z czego?
— Od spania. Spał zawsze dniem i nocą i śpiący umarł.
Zrobił się dziwnie płaczliwy. Z najbłahszej przyczyny łzy mu stawały w oczach lub płakał jak baba byle czego. Gdy zrana grały kuranty, podobne do pogrzebowych dzwonów, chciało mu się płakać. Skoro fajerwerker Szybajew, przynosząc mu bieliznę lub herbatę, uśmiechnął się przyjaźniej, łzy mu napływały do oczu. Raz odczytawszy kartkę od Marynki, rozpłakał się głośno, jak dziecko, a gdy szyldwach zajrzał przez oczko we drzwiach, zawstydził się i odwrócił do ściany, lecz i tak łez utulić nie mógł. Lały się obfitym strumieniem trująco słodkim.
— Ot, co zrobiło ze mnie więzienie, parę tygodni ledwie, a cóż będzie dalej.
Zginę za miły kraj rodzony,
I czuję to błogością zdjęty,
Żem ojcem jest własnego losu,
I błogosławię los mój święty.
Pięknie! A gdy przyszło do rzeczy, postradał siły, zląkł się i zapragnął żyć.
Kochał życie, bo kochał Marynkę. Miłość to podłość. Aby umrzeć jak należy, trzeba miłość zdradzić, zabić trzeba miłość. Ze wszystkich okro-