Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/33

Ta strona została przepisana.

— Nie zapierajcie się wasza światłość, całe miasto wie.
— Na miłość Boga panowie! tajemnica stanu.
— Nie zdradzimy jej na pewno, a tylko powiedzcie czy gotów?
— Gotów. Zaraz będzie podpisany.
— Bogu dzięki! — westchnęli z ulgą.
W ciemnym kącie poruszyły się trzy nikłe cienie, Arakczejew przeżegnał się pomału.
Z przeciwnej strony sali otworzyły się drzwi drugie, wiodące do tymczasowych apartamentów wielkiego księcia Mikołaja Pawłowicza i wyszedł z nich jenerał adiutant Benkendorf, dzwoniąc ostrogami. Wybiegł lekko, zwinnie, prześlizgując się na posadzce, jak po lodzie, tak polotnie, jakby miał skrzydła u nóg i rąk, jak bożek Merkury, gładki, czysty, wymyty, wygolony, błyszczący, jak świeżo wybita moneta, młody wśród starych, żywy wśród martwych. Patrząc na niego wszyscy pojęli, że stare się kończy, a nowe zaczyna.
Świtało wreszcie, świtał pierwszy dzień nowego panowania, straszny, ciemny, nocny dzień. Szarzały już czarne okna a i twarze ludzkie pokrywały się jakąś trupią szarością. I zdało się, że rozwieją się za chwilę, rozprószą jak dym, unicestwią trzy nikłe cienie, siedzące pod ścianą i nie zostanie po nich śladu.


ROZDZIAŁ IV.

Sztabs-kapitan lejb-gwardyi szlacheckiej roty, Romanow III Czmok. Tak podpisywał się żartem w listach do przyjaciół i na wojskowych rozka-