Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/330

Ta strona została przepisana.

Golicyn przymknął oczy i widział wyobraźnią, jak sunie długi pogrzebowy orszak, z czarnym karawanem i trumną, pod białym całunem śnieżnym.
Nagle zahuczały ogłuszająco armatnie strzały. Ściany kazamaty zadrżały jakby ruszone w posadach, chwilami płomień ognisty błyskał, rozświecając ciemną celę. Zrozumiał, że w tej chwili w podziemia Petropawłowskiej twierdzy, spuszczają trumnę za zwłokami cesarza Aleksandra pierwszego.


ROZDZIAŁ V.

Władzom więziennym w twierdzy nakazano czuwać troskliwie, by żaden z uwięzionych nie umarł przed końcem procesu. Więc i Golicyna otoczono teraz staranniejszą opieką. Zmieniono mu twardy tapczan na wygodne łóżko, dawano lepszą strawę, dostarczano książek, zdjęto kajdany z rąk, a potem z nóg, a wreszcie przeniesiono go do zdrowszej suchej celi. Lecz on tęskni, za swą dawną izbą, z jej podłogą ceglaną, wyżłobioną od ludzkich stóp. Tęsknił za przyjacielem pająkiem, za plamami wilgoci, które dla niego miały kształt i życie wyśnionych obrazów. W początkach kwietnia wyzdrowiał na dobre, a gdy przekonał się, że już nie umrze, chciał się tem martwić a nie mógł. Niech go nawet czekają miesiące i lata zamknięcia, niech nawet wieki i cierpienia jeszcze nieznane, wszystko dobre, byleby żyć.
Okno w nowej celi wychodziło na zewnątrz w dole był rów, opadające mury bastyonu rozchodziły się tak, że więcej światła wpadało przez