Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/333

Ta strona została przepisana.

Ojciec Piotr stał przy oknie. Promień sfoneczny padał na złoty kielich w jego ręku, który lśnił, jakby sam był słońcem: Ręce duchownego drżały tak iż zdawało się, że oto opuści kielich, wargi poruszały się bezdźwięczne. Chciał coś rzec i nie mógł.
— Nie wiem! — rzekł wreszcie — ja was nie sądzę. Niech Bóg sądzi!
Golicyn osunął się na kolana.
— Darujcie ojcze Piotrze — wyszeptał.
— Ucałował jego rękę i pochylił nizko głowę przed kielichem. Ojciec Piotr przeżegnał go i wyszedł milcząc.
Dnia 18 kwietnia w noc wielkanocną, Golicyn nie spał i wciąż czegoś czekał i nasłuchiwał, lecz przez głuche ściany więzienia nie przenikał żaden głos i panowała martwa cisza.
Wspiął się na futrynę okna i patrzył przez szczelinę wentylatora, bo i tu jak w dawnej celi, wyłamał z niego blaszane piórko. Obaczył tylko czarną bezdenną ciemność. Przyłożywszy jednak ucho do szczeliny wentylatora, dosłyszał wreszcie coś jakby odległe brzęczenie pszczelnego ula, był to odgłos dzwonów wielkanocnych, hasło zmartwychwstania. Nigdy jeszcze nie czuł jak dziś tu w tym więzieniu, gdzie pogrzebano go żywcem, że Chrystus zmartwychwstał.
W maju zaczęto wyprowadzać więźniów do małego ogródka wewnątrz Aleksiejewskiego fortu, wyprowadzono i jego. Skoro po raz pierwszy przestąpił próg więzienia, i znalazł się pod gołem niebem, słoneczny blask olśnił go tak, że zakrył oczy rękami. Świeże powietrze zapierało mu dech i jak człowiek, który dostał się na ląd po długiem pływaniu, miał uczucie, że ziemia się