Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/334

Ta strona została przepisana.

pod nim kołysze. Fajerwerker Szybajew, prowadził go pod ramię i podpierał.
Ogródek był trójkątny, opasany trójkątnym, wysokim murem jak dno studni; mury gładkie granitowe, nagie, pokryte od dołu porosłym mchem, jak naturalna skała. Jedne tylko drzwi ciężkie, okute w żelazo, stanowiły wyjście. Uboga trawka, parę krzewów, bzu i czeremchy, dwie czy trzy brzózki między niemi, nawpół złamana ławka drewniana; pod jedną ze ścian darniowy kopczyk, mogiła, jak objaśnił Szybajew księżnej Tarakanow, która utonęła w więzieniu w czasie powodzi.
Ogródek był lichy, lecz Golicynowi wydał się niebiańskim rajem i jak pierwszy człowiek z raju lub zmartwych wskrzeszony z grobu, wpatrywał się z zachwytem w żółte kwiatki, rosnące w trawie, w kleisto-żywiczne prątki brzozowe, w błękitne niebo i przejrzyste, jak świetlany opar, obłoki. Zagrały kuranty, jakby wprost nad głową jego, spojrzał więc w górę.
— Pozwólcie tędy, wasza wielmożność, tam jest widok — rzekł Szybajew, wskazując mu jeden z narożników trójkątnego muru.
Golicyn zbliżył się do tego miejsca, wspiął się na krawędź opadającej tu rynny i oparty plecami o mur, ujrzał oślepiająco błyszczącą w słońcu iglicę petropowłowskiej twierdzy z archaniołem trąbiącym na trąbie, jakby dla zaświadczenia, że więźniowie, pogrzebani w tej żywej mogile wyjdą z niej dopiero w dniu ostatecznego sądu, wskrzeszeni z martwych.
Powrócił następnie znów na środek ogródka i siadł na ławce.
Szybajew mówił do niego, lecz on nie słuchał. Ten zrozumiał, że Golicyn pragnie być sam, od-