Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/336

Ta strona została przepisana.

On patrzył na nią i dziwił się i nie poznawał. Pobladła a jednak rozkwitła nową nieznaną mu urodą. Dziewiętnastoletnia dzieweczka, lecz już w pełni kobieta. Jakie spokojne męstwo, ani lęku, ani smutku nawet w tych czarnych oczach, a tylko moc nieskończonej miłości, jak u tamtej na płótnie Rafaela.
— Ty Marynka tu? Boże miły! Jakim sposobem tu?
— A cóż? Nie czekałeś na mnie? Myślałeś, że nie przyjdę? A widzisz, że przyszłam. Ankudynicz wprowadził mnie.
— Co za Ankudynicz?
— Niczyporenko. Czyż nie wiesz? O ten, co tam stoi.
Golicyn spojrzał na stojącego obok szybajewa gefrejtera Niczyporenkę. Był to ten sam, który groził mu kiedyś chłostą.
— Wiesz, że ja tu codziennie bywam w fortecy. Nibyto do cerkwi chodzę na mszę ranną, ale nie wiedziałam, że ty w tym forcie jesteś. Z bulwaru cerkwi widać okna więzienia, wszystkie jednakie, wapnem zamalowane, nic nie można poznać, ja wciąż patrzę i myślę, które twoje? które? Wszystkim już dokuczyłam. Komendant łaje. Raz chciał mnie kazać z cerkwi wyprowadzić. Więc ja bywało przebieram się za służącę, tak przychodzę. Poduszkin ma cókę Adelajdę Jegorównę. Stara panna przedobra! Kocha się w Kachowskim... Ach Boże mój! co ja opowiadam, same głupstwa. A wiesz kiedy lody puściły...
Zaczęła i nie skończyła, osądziwszy widocznie znów, że to głupstwa. Chciała opowiedzieć, jak raz, Ananyasz, stróż babuni, który także codzień