— Nie Marynko! nie darują, i nie trzeba nam ich przebaczenia.
— No! wszystko jedno, choćby cię zesłali na kraj świata, będziemy razem. A jeśli...
Nie skończyła, ale on zrozumiał. Jeśli umrzesz, to i ja z tobą.
— Wasza światłość! — powtórzył znów Niczyporenko i wziął ją za rękę.
Wyrwała ją i rzuciła się na szyję Golicynowi. Objęła go przywarła, całowała go, a potem przeżegnała.
— Niech cię chroni Matka przeczysta.
I znów w ostatniem spojrzeniu, ani lęku nie było, ani smutku, a tylko moc bezgranicznej miłości, jak u tamtej wszechmocnej na płótnie Rafaela.
Gdy się opamiętał już jej nie było i mógł znów mniemać, że to tylko widzenie. Opadł na ławkę i długo siedział z zamkniętemi oczyma bez ruchu.
Nagle uczuł na twarzy wilgotne krople. Podniósł oczy. Chmurka deszczowa nadpłynęła tymczasem i złote strugi spływały rozdzwonione w słońcu, niby struny złotej lutni, niby świetlane łzy, jakby ktoś płakał z radości.
Mocniej zazieleniała trawa, zabieliły się jaśniej smukłe pieńki brzóz, a bez zawoniał silniejszym aromatem. Golicyn obejrzał się, nikogo nie było w ogródku, Szybajew wyszedł rozumiejąc widocznie, że w takiej chwili więzień pragnie sam zostać. Golicyn osunął się na klęczki pochylił nisko głowę, rozgarnął rękami trawę i przywarł ustami do ziemi.
— Ziemię kochać grzech, niebieskie rzeczy kochać trzeba — przypomniał te słowa Marynki i zapłakał od radości.
— Ziemio rodzona! Matko przeczysta — szeptał.
Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/339
Ta strona została przepisana.