zach wielki książę Mikołaj. W młodości tak samo przemawiał do siebie, patrząc w zwierciadło, gdy był sam w pokoju.
W ciemny poranek 13 grudnia, siedząc przed stolikiem do golenia i patrząc w lustro, stojące pomiędzy dwiema woskowemi świecami, Mikołaj wpatrując się w swe odbicie, wygłosił zwykłą przemowę.
— Sztabs-kapitanie Romanow III, najniższe pozdrowienie waszej cześci; Czmok!
I chciał dodać jeszcze Zuch! lecz nie wyrzekł tego słowa, myśląc: »Jak wychudł, jak pobladł biedny Niks; biedny mały! pauvre diable! je deviens transparent«...
Wogóle był zadowolony ze swej powierzchowności. Apollo belwederski, nazywały go damy. Wciąż jeszcze, pomimo 27 lat, szczupły i smukły, jak młodzieniaszek. Długi, cienki, giętki, jak trzcina; twarz wąska, cała w profilu, rysy niezwykle regularne, lecz nieruchome, zastygłe.
— Termometr opada o kilka stopni, gdy wchodzi do pokoju — powiedział o nim ktoś.
Cienkie nieco wijące się włosy ryżawej barwy i takież baczki na zapadłych policzkach. Dość głęboko osadzone, duże, ciemne oczy, ruchliwe w spojrzeniu, nos lekko garbaty, czoło w tył podane, jakby ścięte i dolna szczęka silnie wysunięta; wyraz twarzy, jakby był wiecznie nie w humorze, zagniewany, lub jakby go co bolało. »Apollo belwederski, cierpiący na zęby«, nazwała go kiedyś cesarzowa Elżbieta Aleksiejewna. Przypomniał sobie ten żarcik cesarzowej, patrząc na swe pochmurne oblicze i przypomniał sobie także, że go w istocie całą noc ząb bolał i spać mu nie dawał. Ot i teraz (spróbował palcem) doku-
Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/34
Ta strona została przepisana.