Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/359

Ta strona została przepisana.

spotkały nas cztery szwadrony huzarów Maryampolskich z dwoma armatami, pod dowództwem jenerał-majora Gejsmara.
Władze stchórzyły tak, że na moją niespełna tysiączną garstkę rzucono wszystkie prawie pułki 3 korpusu kijowskiego, oddział zaś Gejsmara był tylko przednią strażą owej siły zbrojnej. Myśmy wiedzieli, że w tym oddziele wszyscy komendanci są członkami tajnego związku, lecz nie wiedzieliśmy, że właśnie wczoraj aresztowano ich w Kijowie i zastąpiono innymi oficerami. Ucieszyliśmy się więc, mniemając, że to nasi spieszą nam z pomocą, szaleliśmy z radości wierząc w cud. I nie my tylko, żołnierze także do ostatniego.

*

Dzień był tak samo promienno jasny, jak 31 grudnia, niebo tak samo błękitne, do głębi »miłe niebo z miłym Bogiem«. I znów tak samo jak na Wasilkowskim rynku, była taka chwila, gdy mi się zdało, że wszyscy zrozumieli i że wojsko moje to już nie szajka rozbójnicza, a rycerstwo Boże.
Żołnierze szli prosto na działa z męstwem beztrwożnem. Zagrzmiała kanonada, granaty przeleciały nad głowami naszemi, a myśmy szli. Kartacze zawyły, a ogień był morderczy, padali ranni, a myśmy szli i wciąż jeszcze wierzyliśmy w cud. Nagle uczułem, jakby mnie ktoś pałką po głowie uderzył. Spadłem z konia i wgniotłem się twarzą w śnieg. Gdym się ocknął, obaczyłem nad sobą Bestuzewa, który mnie dźwignął i obcierał mi twarz chustką. Twarz miałem zalaną krwą, kartacz ugodził mnie w głowę. Chustka przemokła na wskroś, a krew płynęła bez przerwy. Gefreiter Łazykin, ulubieniec mój, przystąpił do