Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/360

Ta strona została przepisana.

mnie. Nie poznałem go prawie, tak straszliwie miał skrzywioną twarz i tak dziwnie po babsku chlipał.
— Za coś ty nas zgubił? Ty zwierz! Sukinsyn przeklęty! — Rzucił się na mnie z bagnetem, ktoś zasłonił mnie, żołnierze obstąpili nas i wydali huzarom.
Później dowiedziałem się, że rzucili wszyscy karabiny i poddali się, że nie oddali ani jednego strzału od chwili, gdy zrozumieli, że cudu nie będzie.

*

Wieczorem przywieźli nas pod konwojem do Trzylasów, zawsze to przeklęte miejsce. Wsadzili nas do pustej karczmy. Brat Maciej dostał skądziś łóżko i ułożył umie. Omdlewałem często z powodu utraty krwi z nieopatrzonej rany. Trudno mi było leżeć; brat podniósł mnie nawpół i oparł głowę moją na swojem ramieniu. Naprzeciw nas leżał w kącie na słomie Kuźmin, także ranny.
Miał lewe ramię całkiem zdruzgotane od granatu. Ból musiał to być nie do zniesienia, lecz on krył go w sobie i nie jęknął ani razu, tak, że nikt prawie nie wiedział, iż jest ranny. Ściemniło się, podano światło, Kuźmin prosił mego brata, by się do niego zbliżył. Brat mój wskazał, milcząc, na moją głowę. Wtedy Kuźmin przyczołgał się z wysiłkiem do nas, uścisnął rękę mego brata w sposób, jakim poznawali się wtajemniczeni w bractwie zjednoczonych słowian, poczem wrócił na miejsce w swój kąt. Nikomu nie chciało się mówić; wszyscy milczeli. Nagle rozległ się strzał. Straciłem przytomność, a gdy się ocknąłem, po przez dym z prochu wypełniający