Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/364

Ta strona została przepisana.

Widziałem we śnie mamę i Hipolita. Taka radość! jakiej nigdy na jawie nie bywa. Mówili oboje, że ja jeszcze głupiutki jestem i nie wiem o czemś najważniejszem.

*

Siedzę w Kronwerskim forcie pod numerem 12, a tuż obok do numeru 11-go przeprowadzono niedawno Waleryana Golicyna z Aleksandrowskiego fortu. Skoro się kazamaty tak zaludniły, że miejsca zabrakło, przegradzono je drewnianemi ścianami, na mniejsze klatki. Surowe drzewo sosnowe zeschło się i powstały między deskami szczeliny. Przez jedną z takich szpar porozumiewamy się z Golicynem. Lubię go. Ten wszystko rozumie, także przyjaciel Czadajewa. Szkoda, że nie mogę wszystkiego spisać. Rozmawialiśmy o Ojcu i Synu, o Matce przeczystej ziemi — i tak samo jak we śnie czułem, że nie wiem czegoś co najważniejsze.

*

Oddam Golicynowi te zapiski niech je sam przeczyta i odda następnie Ojcu Piotrowi Mysłowskiemu, który obiecał je przechować. Ostatnimi dniami pisałem swobodnie nie ukrywając się. Nikt mnie nie szpieguje. Atramentu i papieru mam dostatek. Ugaszczają nas przed śmiercią — dogadzają. Pieszczą ofiary. Lecz czas kończyć. Dzisiejszej nocy stracenie. Pieczętuję flaszkę i rzucam ją w ocean przyszłości.
Słońce zachodzi; moje ostatnie słońce takie krwawe dzisiaj, jak codzień w tych czasach. Od upalnego skwaru i posuchy, palą się lasy i błotne torfowiska w okolicach miasta. W powietrzu dymne opary. Słońce wschodzi i zachodzi jak zmętniała szkarłatna kula, a we dnie czer-