Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/368

Ta strona została przepisana.

— I któż to karze? Car, czy Rosya? Zwierz, czy królestwo zwierza?
Zerwał się z nagłym lękiem. Tam na wale dźwigają się, to opadają dwa czarne słupy, a na nich zawisł przyszły los Rosyi, jak na straszliwej szali.
»Jeruzalem! Jeruzalem! Mordująca proroki twe, kamienująca wysłańców Bożych. O! gdybyś choć w twój dzień poznała, co służy pokojowi twojemu. Lecz owo zakryte jest przed oczyma twojemi. I oto przyjdą na ciebie dni, gdy wrogi twoje okrążą cię, otoczą, osaczą ze wszech stron i wybiją dzieci twoje na łonie twojem, rozburzą cię i nie zostawią ani kamienia na kamieniu, za to, żeś w czasy swoje nie poznała nawiedzenia swego«.
Golicyn osunął się na klęczki i zjednoczył głos swój z szeptem przedśmiertnym, dochodzącym z za ściany.
— Rosya ginie! Rosya ginie! Boże, zbaw Roayę!

*

Rylejew po wyjściu ojca Piotra, który wyspowiadał go i podał mu Komunię, wyjął z kieszeni zegarek i spojrzał na godzinę. Była dziewiętnasta minuta po pierwszej; wiedział, że o trzeciej przyjdą po niego. Zostało mu więc jeszcze dwie godziny i czterdzieści jeden minut. Położył zegarek na stole i śledził posuwanie się wskazówki; dziewiętnaście, dzwadzieścia, dwadzieścia jeden minut.
— No cóż, czy straszno! Nie, nie straszno, tylko jakoś dziwnie. Coś podobnego do wrażenia, o jakiem czytał w książce astronomicznej, że gdyby człowiek dostał się na małą planetę, to