Wstał; przeżegnał się przed ołtarzem; przeżegnał Poduszkina Trofimowa i aamego nawet ojca Piotra i uśmiechnął się do niego, jakby mówiąc:
— Tak, teraz już nie ty mnie, a ja ciebie.
Żegnał potem na cztery strony jakby przyjaciół i wrogów niewidzialnych i zdawało się, że robił to nie sam z siebie, a że mu to ktoś nakazał, komu był posłuszny. Poruszenia jego były tak pewne i naturalne, że się nikt nie zdziwił i każdy przyjął to, jak należy.
— No i cóż Jegorze Michajłowiczu, jam już gotów — rzekł i sam wyszedł z celi.
Kachowski wiernym pozostał do końca swojej zasadzie. »Samotny żyłem i samotny umrę«. Spotykając współwięźniów na korytarzu, nie przemówił do nich nigdy słowa, nie podawał ręki, trwał w mniemaniu, że wszyscy są podli, zakrzepł niejako i skamieniał. Dnie i noce spędzał na czytaniu. Książek dostarczała mu Adelaida Jegorowna, córka plac-majora Poduszkina, którego mieszkanie położone było wprost naprzeciw okna celi Kachowskiego. Stara panna zakochała się w Kachowskim; siedziała wciąż przy oknie, grała na gitarze i śpiewała:
Jak samotny w pustej celi
Biedny więzień za swą kratą.
Och! gdybyście serce mieli,
Żalby zdjął was patrząc na to.
Kachowski miał serce miękie, a wzrok krótki, twarzy jej nie widział, a tylko suknie wszystkich kolorów tęczy, różowe, niebieskie, zielone, żółte,