Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/380

Ta strona została przepisana.

lepiej by przysłaniała mu oczy święta zasłona nadziei.
Bestuzew siedział obok Murawiewa w celi numer 13 kronwerskiego fortu. Dzieliła ich tak samo cienka przegroda drewniana, jak od strony celi Golicyna i była w ścianie między deskami taka sama szczelina. Ustawili tapczany swoje w ten sposób, że leżeli do siebie głowami i mogli rozmawiać przez szczelinę.
W ostatnią noc przed śmiercią Murawiew czytał Bestuzewowi ewangelię po francusku, gdyż obaj słabo rozumieli po słowiańsku.
»Przyszli na miejsce, które zwało się Getsemani, a wtedy on rzekł uczniom swoim: Zostańcie, zanim się pomodlę i wziął z sobą Piotra, Jakóba i Jana i począł lękać się«.
— Poczekaj Sieroza! — zatrzymał go Bestuzew, co to takiego? Co?
— A co Misza?
— Czy tam naprawdę napisano »lękać się zaczął«.
— Tak napisano.
— A czegóż on się lękał? Czy śmierci?
— Tak, cierpienia i śmierci.
— Jakże to? Bóg i śmierci bał się.
— Nie Bóg, a człowiek, on Bogiem był i człowiekiem razem.
— Więc niech i człowiekiem. A czyż mało jest ludzi odważnych? Oto Sokrates naprzykład cykutę wypił, nogi mu drętwiały a on jeszcze żartował. A tu co? Tak jak ja.
— Tak, jak ty Misza.
— No, więc ja nie podły.
— Nie! Nie podły. Ty może lepszy od wielu ludzi, co trwogi nie znają. Trzeba kochać życie, trzeba bać się śmierci.