Skoro wyprowadzono wszystkich pięciu skazanych na korytarz pod konwojem grenadyerów Pawłowskich, ucałowali się wszyscy oprócz Kachowskiego. Ten stanął na uboczu, zawsze równie kamienny. Rylejew spojrzał na niego i chciał zbliżyć się, lecz Kachowski odepchnął go milcząc oczyma, które zdawały się mówić: »Idź do djabła podlec«. Rylejew uśmiechnął się tylko na to, myśląc: »za chwilę pojmie«.
Poszli: najpierw Kachowski sam, potem Rylejaw z Pestlem, za nimi Murawjew z Bestuzewem, trzymając się pod rękę. Przechodząc obok drzwi prowadzących do cel więziennych Rylejew żegnał każdą znakiem krzyża, mówiąc przeciągle śpiewnym jakby wołającym tonem.
— Żegnajcie bracia! żegnajcie!
Słysząc kroki więźniów i głos Rylejewa, Golicyn rzucił się ku drzwiom i krzyknął na szyldwacha:
— Odsuń firankę!
Żołnierz usłuchał, podniósł firankę, Golicyn wyjrzał i zobaczył Murawjewa, który uśmiechnął się do niego, jakby raz jeszcze chciał przypomnieć.
— Oddasz!
— Oddam — odpowiedział Golicyn takimże milczącym uśmiechem.
Wrócił na miejsce i stanąwszy przy oknie widział na tle dymno-szkarłatnej zorzy porannej dwa czarce słupy połączone poprzeczną belką, z której zwieszało się pięć stryczków.
Prócz pięciu skazanych na śmierć za udział w wypadkach 14 grudnia, osądzono jeszcze 116 uczestników na pozbawienie praw stanu. Wypro-