wadzono ich na plac przed menniczym domem, gdzie potworzono z nich oddziały, podług stopni i rang, poczem wyprowadzono ich z twierdzy przez pawłowskie wrota, na zbocze Kronwerskiego fortu, puste miejsce, które służyło dawniej za śmietnisko i gdzie i dziś jeszcze rozrzucone były kupy gruzu i rumowiska.
Wojsko z korpusu gwardyi i oddział artyleryjski z nabitemi działami, okrążyły skazańców półkolem. Głucho we mgle porannej bito w tarabany, nie naruszając niemal przedświtowej ciszy. Obok każdego oddziału płonął stos drzewa i stał kat.
Przeczytano stojącym wyrok i rozpoczęła się egzekucya pozbawiania czci. Kazano osądzonym, uklęknąć, kaci zdzierali z nich mundury, zrywali epolety, szlify, ordery, i rzucali to wszystko w ogień, poczem zaczęła się ceremonia łamania szpad. Były one już poprzednio nadpiłowane mimo to trzymały się mocno, tak, że skazani, którym łamano je na głowach padali od uderzeń. Tak upadł i Golicyn, gdy kat uderzył go po głowie kamerjunkierską szpadą.
— Jeśli mnie raz jeszcze tak uderzysz, zabijesz mnie na dobre — rzekł do kata wstając.
Potem włożono na nich paskowate chałaty szpitalne, a że nie dobierano ich bynajmniej podług wzrostu i budowy więźniów, powstały najdziwaczniejsze sprzeczności. Mały dostał długopołą odzież wlokącą się po ziemi, duży nie mieścił się prawie w ciasnym kaftanie. Straż ubierała ich wśród żartów z tej niedobranej odzieży, poczem poprowadzono ich z powrotem do twierdzy.
Po drodze, gdy przechodzili obok kronwerskiego okopu, żołnierze widząc dwa czarne słupy sterczące na wale, szeptali między sobą.
Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/385
Ta strona została przepisana.