Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/400

Ta strona została przepisana.

wał się nad nim, jak Rylejew, lecz spojrzał na niego z pod okularów badawczo i gniewnie i uśmiechnął się szyderczo.
— No cóż! ojcze Piotrze! Doczekaliście się ułaskawienia. Konfirmacya — dekoracya?
Ojciac Piotr także chciał uśmiechnąć się, lecz usta jego skrzywiły się tylko. Usiadł na krześle i podniósłszy kielich do wysokości twarzy, zacisnął wargami krawędź czary i załkał głucho, a potem głośniej i głośniej, a wreszcie postawił kielich na stole i ryknął wielkim płaczem.
— Co za baba! — pomyślał Golicyn, wpatrując się w niego zawsze równie szyderczo.
— No! a teraz raczcie opowiedzieć jak to było — rzekł, gdy się Mysłowski wreszcie uciszył.
— Nie mogę, druhu mój, nie mogę teraz, potem mażo kiedyś, ale teraz nie mogę.
— Mogliście prowadzić na śmierć, a opowiedzieć nie możecie? Mówcie natychmiast — krzyknął groźnie Golicyn.
O. Piotr spojrzał na niego wylękniony, ocierał oczy chustką i mówić zaczął zrazu niechętnie, potem z widocznem upodobaniem, znajdując w opowiadaniu tem jakby gorzką osłodę. Skoro wspomniał chwilę, gdy skazańcy urwali się i znów zostali powieszeni, zakrył oczy rękami i zapłakał. Golicyn natomiast roześmiał się.
— Ładny kraj, powiesić nawet nie umieją, jak należy. Podła! Podła! Podła!
— Kto podły?
— Rosya.
— Jak wy strasznie mówicie, książę.
— Cóż to? Za ojczyznęście się obrazili; nic to, przełkniecie.
Obaj zamilkli.