Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/57

Ta strona została przepisana.

— Głupia sprawa! — wzruszył ramionami Rylejew, nigdy nie będziemy gotowi.
— Jutro to jutro! Ano z Bogiem, zgodził się Oboleński; a co będzie z Rostowcewem?
Rostowcew, choć nie był członkiem tajnego stowarzyszenia, przyjaźnił się wszakże z jego uczestnikami i stąd wiedział cokolwiek o sprawach spiskowych, spotkanie swe z wielkim księciem Mikołajem opisał i złożył je wczoraj w rękopiśmie Oboleńskiemu i Rylejewowi z nadpisem: »Najpiękniejszy dzień mego życia«.
— Róbcie ze mną, co chcecie — rzekł im — nie mogłem inaczej postąpić!
— Znasz moje zdanie — rzekł Rylejew.
— Znam, ale cóż, zabić nikczemnika, to ściągnąć na siebie uwagę i czy warto ręce tem brudz ć?
— Warto — odrzekł cicho Rylejew. — A wy co powiecie Golicyn?
— Powiem, że Rostowcew stawia świeczkę Bogu i dyabłu; zdradza spisek przed Mikołajem, a przed nami umywa ręce. W takim zresztą raporcie mógł odsłonić lub utaić, co mu się podobało.
— Więc myślisz, żeśmy już odkryci? — spytał Rylejew.
— Bez wątpienia! i będziemy wzięci, jeśli nie zaraz, to natychmiast po przysiędze — rzekł Golicyn.
— Cóż więc robić?
— Nikomu nie mówić o istnieniu donosu Rostowcewa i działać. Lepiej przecie, by nas wzięto na placu, a nie w łóżku. Jeśli mamy ginąć, niech przynajmniej wiadomem będzie, za co giniemy.
— A wy co myślicie Oboleński? — zakończył Rylejew.