Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/59

Ta strona została przepisana.

— Owszem, trzeba Rylejew, mów wszystko, to ci będzie lżej — rzekł Oboleński.
— Nazywał mnie Puszczyn, nie poetą, a projektodawcą. Jam doktryner swobody, a nie jej twórca; plany rysuję, budować nie potrafię.
— Nie ty jeden Rylejew, my wszyscy tacy — potwierdził Oboleński.
— Tak wszyscy! Onegdaj w nocy, gdym chodził po ulicach, gdzieś w głuchym zaułku między koszarami, zebrała się garstka żołnierzy. Słuchają o nowej przysiędze i zrozumieli wszyscy. Za cara Konstantego mówią, wszyscy piersią staniemy, nie opuścimy go. Wtedy ja rozgadałem się i mówić im zacząłem o konstytucyi, o wolności, o prawach człowieka, aż za sobą usłyszałem śmiech pijanego żołnierzyny. Śmiał się, ale tak pobłażliwie i niby z litością. »Ej panie« mówił, »dobry ty pan, ale trochę pomylony. Zdaje się po rusku mówi, a człowiek nie zrozumie«. Tyle tylko powiedział, lecz ja odrazu pojąłem. My w Rosyi a nie ruscy, bezdomni, bezrodzinni, przybłędy, koczownicy, wygnańcy wieczni. Nawet przyznać się nie śmiemy, że wstajemy za wolność, a mówimy, że za cara Konstantego. Łżemy! A gdy pozna prawdę lud, to przeklnie nas i wyda na męki katowi. Wierzcie przyjaciele, nigdy nie spodziewałem się, żeby można było uzyskać coś inaczej jak przez naszą zgubę, lecz w każdym razie myślałem, że obaczymy choć zdaleka ziemię obiecaną. Nie! nie ujrzą wolnej Rosyi oczy nasze, ani oczy wnuków naszych, ani prawnuków. Zginiemy niesławnie, bezcelowo, bez śladu. Rozbijemy głowy o mur, a z ciemnicy się nie dobędziemy. Ciężko to bracia! ciężko nad siły.