Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/64

Ta strona została przepisana.

bejść naokoło po Mojce, by zawróciwszy na prawo, za rogiem Morskich koszar, wyjść na ulicę Galerną. Na głównych ulicach miasta mało jeszcze było śniegu, lecz tu, na pustej Mojce, biało już było, cicho, sennie i miękko. Między białą puchówką ziemi a szarą alkową nieba zasypiały niskie, żółte domki, snem, zda się, nieprzespanym, a w tej szarocie, ciszy, senności, w tym prawie że wiejskim spokoju niemożliwym zdawał się bunt jutrzejszy, jak błyskawica z zimnego nieba. Ani ducha żywego na ulicy, można było rozmawiać, jak u siebie w pokoju.
— Czy Trubecki wie, że już jutro — pytał Golicyn.
— Nie! my dopiero powiemy mu.
— Ach prawda! on zda się ochłódł już trochę dla naszej sprawy.
— Może być.
— Tchórzy, czy co?
— Nie sądzę. Na Szewardyńskiej reducie pod ogniem przestał czternaście godzin tak spokojnie, jakby grał w szachy, lecz męstwo żołnierza, to nie odwaga spiskowca. Pod Lützen, gdy Francuzi gromili naszą gwardyę z czterdziestu dział, Trubeckiemu zachciało się zażartować z porucznika von Bocka, zaszedł go z tyłu i rzucił mu w plecy grudkę ziemi, na co ten runął bez przytomności, tak samo i on może jutro runie. Trudno o mniej odpowiedniego człowieka dla takiej, jak nasza sprawy. Chwiejny, subtelny aż do obłędu. Gotów zgubić drogich i siebie, byle nie popełnić jakiej niedelikatności. I rewolucyę chciałby zrobić delikatną na wodzie różanej. To jedno. A drugie. Za dobrze mu jest, młody, bogaty, znany, ożeniony z prześliczną kobietą; ewangieli-