Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/79

Ta strona została przepisana.

ma, pod gęstą, czarną brwią. Usta cienkie jak u kobiety z prześlicznym uśmiechem, naturalnie wijące się włosy, bezskutecznie przygładzone szczotką i zaczesane na skronie, z tyłu głowy chłopięcy wicherek. I cały zdawał się lekki, lotny, ognisty, jak rozchwiany od wichru płomień.
Po opływie godziny, przyjechali Oboleński z Trubeckim. Rylejew zaprowadził ich do swego gabinetu i zamknął drzwi do bawialni, gdzie zgromadzona była reszta gości.
— Wszyscy się na was oglądamy Trubecki, by zająć stanowisko w obecnych wypadkach. Nadarza się bowiem sposobność, której nie można zmarnować.
— Więc wy myślicie, że już trzeba działać, Rylejew?
— Działać! oczywiście, bezwzględnie, okoliczności same prą nas do tego. Teraz lub nigdy! sposobność jedyna, i jeśli teraz nie zaczniemy, to zasłużymy w całej rozciągłości na miano podłych — odparł Rylejew, patrząc mu w oczy wymownie. — A wy co myślicie książę?
— Myślę, że trzeba się wpierw przekonać, jaki duch panuje w wojsku i jakimi środkami związek rozporządza.
— Bez względu na środki, cofać się już nie pora, za dalekośmy zaszli. Może być, żeśmy już zdradzeni i wszystko odkryte. Przeczytajcie to naprzykład, rzekł — podając Trubeckiemu donos Rostowcewa.
Trubecki ledwie spojrzał na papier i nie mógł go prawie odczytać z nadmiaru wzruszenia.
— Cóż to? donos!
— Jak widzicie! Kości rzucone i nie utrzymamy już szabli w pochwie, skazaniśmy już na zgubę.