Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/92

Ta strona została przepisana.

zała coś na drutach, a Marynka wyszywała białym haftem. W pokoju mocno było napalone i nakadzone żywicą, tak, że aż Golicyn trochę się zadyszał, przyszedłszy ze świeżego powietrza. Fidelka zaszczekała i chciała go ugryźć w nogę. Papuga, drzemiąca w klatce, zaszeleściła piórami, otwierając leniwie jedno oko i mruknęła sennie: »Potap Potapica Potapow«.
Wszystko to ciche było senne, spokojne, niezmienne zda się jak wieczność.
— I gdzie to przepadłeś? zwróciła się babunia do Golicyna z przyjaznem gderaniem. — Czemu to w miejscu nie posiedzisz, a tylko latasz po ludziach od rana do nocy.
— Byłem u wuja księcia Aleksandra Mikołajewicza — skłamał Golicyn, chcąc uniknąć zbytecznych pytań. — Pokłoń mu od was zaniosłem, a i on kazał was pozdrowić.
— Nie mówisz ty prawdy — odparła staruszka. — Aleksander Mikołajewicz dawno już o mnie zapomniał.
— Ale owszem babuniu, pamięta was wybornie, pozdrowić was kazał i rączki ucałować — skłamał znów Golicyn, a Fidelka zaszczekała głucho.
Przez chwilę wszyscy umilkli i w pokoju zrobiło się jeszcze ciszej, senniej, spokojniej.
— Marie! poco psujesz oczy, nie można haftować przy świecach — rzekła do córki Nina Lwowna.
Marynka wyszyła jeszcze kilka ściegów, przewlekła igłę dla umocnienia haftu, odgryzła nitkę i odłożyła robotę.
— Chodź no do mnie wnuczko! — wezwała ją babunia. — Jakaś nie wesoła dziś jesteś i li-