Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/95

Ta strona została przepisana.

— Wcale nie list i droga, a śmierć i mariaż — sprostowała Nina Lwowna, także bardzo wzruszona.
— Spełnienie życzeń i niezmienne powodzenie — objaśniła z tryumfem babunia, wykładając ostatnią kartę.
— Bądźcie tak dobry, Foma Fomicz, i pomóżcie mi zaciągnąć krosna — rzekła wtedy Marynka.
— Co ci się zachciewa zaczynać przed nocą — zdziwiła się Nina Lwowna.
— Bo chcę jutro zaraz od rana zasiąść do roboty, zwłaszcza, że dnie teraz takie krótkie — odrzekła Marynka, rumieniąc się po uszy, bo nie umiała kłamać. — Pozwól mateczko, pozwól gołąbko miła — prosiła, obejmując matkę, by ukryć na jej piersiach spłonioną twarzyczkę.
— No, to dobrze, idź więc, idź!
Minąwszy kilka pokoi ciemnych, lub też słabo tylko oświetlonych płomykiem nocnej lampki, Marynka i Foma Fomicz weszli do błękitnego pokoju.
Czekał już ich tam Golicyn, siedzący obok krosien, na których rozpoczęty był haft, wyobrażający białą papugę na zielonem tle, prawdopodobnie portret Potapa Potapicza.
— Wy, książę, tutaj? — udała zdziwioną Marynka, czerwieniąc się powtórnie. — Przepraszam was, Foma Fomicz, żem was niepotrzebnie trudziła, skoro książę tu jest, to on mi pomoże. Zapomniałam na wieki, że mi wczoraj obiecał.
— Nie troszczcie się o mnie, Maryo Pawłowno. Zostawię was tu z księciem, a sam pójdę zdrzemnąć się gdzieś w fotelu. Sen mam lekki, więc gdyby ktoś wołał panią, to usłyszę i zaraz dam znać. Tout à vos ordres mademoiselle.