Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/109

Ta strona została przepisana.

Tutaj pędził żywot niewesoły. Masztalerz stajen cyrkowych żył zbytkownie w porównaniu z Publiuszem.
W towarzystwie garbarzy, kupców-Żydów, organizatorów uczt weselnych, spędzał dni całe w przedsionkach pyszałkowatych i nieoświeconych magnatów, by zdobyć zamówienie na epitalamium, epitafium lub list miłosny. Nie wiele mógł w ten sposób zarobić. Nie tracił jednak otuchy i marzył o ofiarowniu kiedyś cesarzowi jeszcze kunsztowniejszego poematu, który mu całkowite wróci ułaskawienie.
Julian wiedział, że Porfiryusz pomimo swego znikczemnienia żywi w sercu głęboką miłość Hellady. Był on wykwintnym znawcą poezyi greckiej, i Julian chętnie z nim przestwał.
Skręcili z gościńca i podeszli do wysokiej ściany palestry. Dokoła była pustka. Dwa czarne baranki pasły się na trawie. W pobliżu zamkniętej bramy, w której między szczelinami schodków puszczały się maki i żółte dmuchawce, stał wóz zaprzężony w parę koni białych z krótko obciętemi grzywami, jak u koni na płaskorzeźbach. Pilnował ich stary niewolnik z jajowatego kształtu łysą głową, zlekka siwym puszkiem przyprószoną. Był on, jak się okazało, głuchoniemy, ale uprzejmy. Poznał natychmiast Publiusza i przyjaźnie skinął mu głową, wskazując zamkniętą bramę palestry.
— Użycz mi na chwilę twej kieski, — rzekł Publiusz do Juliana — bym mógł wziąć jeden lab dwa denary dla tego starego błazna.
Rzucił mu pieniądz, a kaleka, wykrzywiając się z miną uniżoną i mrucząc z zadowolenia, drzwi przed nimi otworzył.
Wstąpili pod ciemny i długi perystyl. Pomiędzy kolumnami widać było ksystesy — galerje przeznaczone na