Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/11

Ta strona została uwierzytelniona.

piając śnieg, a kryształ puharów zamglił się i pokrył parą od chłodu.
Wtedy Skudillo, mający pretensyę do erudycyi (chociaż właściwie Hekuby od Hekaty nie umiał odróżnić), wygłosił z dumą jedyny wiersz Marcyalisa, jaki mu został w pamięci:
„Candida nigrescant vetulo crystalla Falerno!”
— Poczekaj, będzie jeszcze coś lepszego...
Mówiąc to, Syrofeniks zanurzył rękę w głębokiej kieszeni, i wyciągnąwszy z niej drobniutki flakonik oniksowy, z uśmiechem smakosza wpuścił do wina kroplę drogocennego oynamonu arabskiego. Kropla spadła, niby perła kremowa, i roztopiła się w czarnym płynie. W pokoju rozeszła się woń dziwnie odurzająca.
Trybun pił, rozkoszując się zwolna, a Syrofeniks, mlaskając językiem, mruczał:
— Niech się schowają przed tem wina z Biblosu, Maroneńskie z Tracyi, Lateńskie z Ghios, Ikaryjskie...
Zapadła noc, i Skudillo dał rozkaz wyruszenia w drogę. Żołnierze przywdzieli pancerze i hełmy, przypięli śpiżowe nagolenniki na prawej nodze, ujęli tarcze i włócznie. Gdy przechodzili przez pierwszą izbę, siedzący u ogniska pasterze isauryjscy, do zbójów podobni, powstali z uszanowaniem na widok trybuna rzymskiego. Pełen poczucia własnej wartości, Skudillo uczuwał, że krew kipi mu w żyłach, jak ogień, a w głowie szumi pod wpływem szlachetnego napoju.
W progu przystąpił do niego człowiek w niezwykłym wschodnim ubiorze, składającym się z białego płaszcza w szerokie pasy czerwone i z wielkiego na głowie pilśniowego kołpaka — tyary perskiej, do wielopiętrowej wieży podobnej. Skudillo zatrzymał się.