Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/112

Ta strona została przepisana.

Skończywszy rzucanie dysku, dziewczyna wzięła z rąk bladej czarnookiej Myrry wygięty łuk i kołczan, z którego wydobyła długą nasadzaną piórami strzałę. Zmierzyła do czarnego koła, oznaczającego cel na przeciwnym końcu efebconu. Drgnęła cięciwa. Wypadła strzała świszcząca i utkwiła w celu, za nią druga i trzecia.
— Artemida Łowczyni! — z westchnieniem rzekł Optacyan.
Nagle delikatny różowy promień wschodzącego słońca, przedarłszy się między dwiema kolumnami, ugodził w lica i drobne młodzieńcze prawie piersi dziewczyny.
Jaskółki z krzykiem krążyły nad palestrą, pławiąc się w błękicie niebios.
Odsłoniła twarz i splotła dłonie z tyłu głowy.
Jej włosy płowe, mieniące się złotem, jak miód żółty na słońcu, czerwieniały u korzeni. Roztworzyła napoły usta w uśmiechu dziecinnej radości, a słońce ślizgało się po jej ciele coraz niżej a niżej. I tak stała czysta, strojna w światło i piękność, jak w najskromniejsze szaty.
— Myrro — szeptała zwolna dziewczyna rozmarzonym tonem. — Spojrzyj na niebo: chciałoby się rzucić i pogrążyć w niem z krzykiem, jak te jaskółki. Pamiętasz, mówiłyśmy niegdyś, że ludzie nie mogą być szczęśliwi, ponieważ nie mają skrzydeł. Zazdroszczę ptakom, gdy patrzę na nie. Gdybyż tak być lekką i całkiem nagą, jak ja w tej chwili i bujać wysoko, bardzo wysoko w niebie, i czuć, że to na zawsze, że już nie będzie i nie może być nic innego prócz nieba i słońca dokoła lekkiego, wolnego i nagiego ciała!
Wyprostowana, ze wzniesionemi rękami, westchnęła smutno, jak gdyby z żalu po czemś, co uleciało na zawsze.
Słońce, zniżając się coraz bardziej, dosięgnęło jej bioder palącą już pieszczotą. Wtedy dziewczyna zadrżała