Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/128

Ta strona została przepisana.

ca dróżkę, czarne cienie krzewów, nawet morze, jak gdyby się obawiał, że wszędzie mogą się ukrywać szpiegowie cesarscy.
Powrócił nareszcie i usiadł, jeszcze nie całkiem uspokojony. Oparłszy się dłonią o marmur, przysunął swe usta do ucha Arsinoi tak blizko, że czuła jego oddech gorący, i pospiesznie szeptać zaczął:
— Miałbym wierzyć w Niego!.. Posłuchaj, dziewczyno, chcę ci powiedzieć to, czego dotychczas sam sobie mówić nie śmiałem. Nienawidzę Galilejczyka!.. Ale kłamałem zawsze, od chwili, jaką zapamiętać mogę. Kłamstwo przenikło mi duszę, przylgnęło do niej, jak ten ubiór czarny do mego ciała. Pamiętasz zatrutą tunikę centaura Nessosa? Herakles zdzierał ją ze strzępami własnego ciała, a jednak go zadusiła. I ja także się uduszę w tym fałszu galilejskim.
Z bolesnym wysiłkiem wymawiał każdy wyraz. Arsinoe spojrzała na niego. Nie poznawała go, tak mu się zmieniła twarz pod wpływem cierpienia i nienawiści.
— Uspokój się, — szepnęła — wypowiedz mi wszystko; ja potrafię cię zrozumieć lepiej, niż ktokolwiek.
— Chciałbym mówić, ale nie potrafię — sarknął Julian. — Zbyt długo milczałem. Widzisz, Arsinoe, kto się dostanie w ich ręce — ten przypada! Ci mędrkowie pokory tak go wykoszlawią, tak go wyćwiczą w kłamstwie i pełzaniu, że już mu potem niepodobna wyprostować się i podnieść głowy!..
Krew nabiegła mu do twarzy, na czole żyły nabrzmiały. Z zaciśniętymi w bezsilnej wściekłości zębami szeptał dalej:
— To nikczemność, prawdziwa galilejska nikczemność — nienawidzieć swego wroga tak, jak ja nienawidzę Konstancyusza, a jednak przebaczać mu, czołgać mu się u nóg