Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/158

Ta strona została przepisana.

Dziewczęta obejrzały się również; światło księżyca padło im na twarze, a dążąca za nimi postać wykrzyknęła radośnie:
— Arsinoe! Myrro! Nareszcie was odnajduję. Dokądże to dążycie?
— Do chrześcijan — odpowiedziała Arsinoe. — Pójdź z nami, Anatolu, ujrzysz ciekawe rzeczy...
— Co słyszę? Do chrześcijan? Jeżeli się nie mylę, byłaś zawsze ich nieprzyjaciółką — dziwił się centuryon.
— Z wiekiem, mój przyjacielu, stajemy się lepszymi i obojętniejszymi na wszystko — ze smutnym uśmiechem odparła Arsinoe. — Jest to przesąd nie gorszy i nie lepszy od innych. A zresztą, czego się nie robi z cudów? Chodzę tam dla Myrry. To jej sprawia przyjemność...
— A gdzież kościół? Jesteśmy w szczerem polu — zapytał Anatol.
— Kościoły są zburzone lub sprofanowane przez ich współwyznawców, aryan, którzy wierzą w Chrystusa inaczej niż oni. Pewnie nasłuchałeś się na dworze o wpółistotności i podobnej istocie. Obecnie przeciwnicy aryan modlą się potajemnie w podziemiach, jak za czasów pierwszych prześladowań.
Myrra i Juwentyn pozostali nieco w tyle, więc Arsinoe mogła swobodnie rozmawiać z Anatolem.
— Kto to? — zapytał centuryon, wskazując Juwentyna.
— Ostatni potomek starożytnego rodu patrycyuszów Furyuszów — odpowiedziała Arsinoe. — Matka chce z niego uczynić konsula, on zaś marzy o tem tylko, jakby się wbrew jej woli wymknąć na pustynię i tam oddać się służbie Bożej. Kocha swą matką, a ukrywa się przed nią, jak przed wrogiem.