Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/167

Ta strona została przepisana.

Powróciwszy do domu, Arsinoe pośpiesznie rozebrała i położyła do łóżka Myrrę, wciąż jeszcze zemdloną. Padłszy na kolana, starsza siostra długo całowała bezwładne, chude i pożółkłe dłonie dziewczęcia. Bolesne przeczucie ściskało jej serce.
Oblicze uśpionej miało szczególny wyraz: jeszcze nigdy nie odbijało się na niem tyle nadnaturalnego wdzięku. Całe jej drobne ciało wydawało się przezroczystem i kruchem, jak delikatne ścianki amfory alabastrowej, rozjaśnione ogniem wewnętrznym.
Ogień ten miał zgasnąć razem z życiem Myrry dopiero.

XIX.

Późnym wieczorem przez gęsty, bagnisty las w pobliżu Renu, pomiędzy warownią Tres Tabernae a miastem rzymskiem Argentoratum, przed niedawnymi czasy zdobytem przez Alamanów, przedzierało się dwóch spóźnionych wojowników. Jeden z nich. Aragaris, niezgrabny olbrzym rudowłosy z twarzą dziecinnie dobroduszną, był Sarmatą na służbie Rzymian, drugim zaś był Strombix chudy, pomarszczony i ogorzały Syryjczyk.
Pomiędzy pniami drzew, okrytymi mchem i naroślami grzybowemi, panowała ciemność. W ciepłem powietrzu cicho padał deszcz drobny. Pachnęły świeże liście brzóz i wilgotne igły choin. Zdala odzywała się kukułka.
Za każdym szelestem lub trzaskiem suchego chróstu Strombix poczynał drżeć z przerażenia i chwytał za rękę towarzysza.
— Wujaszku! ach, wujaszku!
Nazywał Aragarisa wujaszkiem nie z pokrewieństwa, lecz z przyjaźni. Z dwóch przeciwległych krańców świata