Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/172

Ta strona została przepisana.

polu ćwiczeń, w ciągu dni całych uczył się z nowozaciężnymi maszerować, strzelać z łuku i procy, biedź pod ciężarem całkowitego rynsztunku, przeskakiwać rowy i płoty, walczyć na miecze. Przemagając hypokryzyę mniszą, budziła się w młodzieńcu krew rodu Konstantyna, na który się złożyły liczne pokolenia surowych i zaciętych wojowników.
— Niestety, boscy Jamblichu i Platonie, gdybyście widzieli, co się stało z uczniem waszym! — wołał chwilami, ocierając pot, płynący z czoła, a wskazując swoją zbroję śpiżową, dodawał:
— Nie prawdaż, Sewerze?.. ta zbroja równie mało przystoi mnie, uczniowi filozofów, jak siodło wojenne ociężałemu wołowi?
Sewer nie odpowiadał, uśmiechając się chytrze. Wiedział on, że te westchnienia i skargi nie były szczere, że owszem Julian był zachwycony postępami swymi w sztuce bojowej.
W ciągu kilku miesięcy do tego stopnia się przeobraził, wyrósł i zmężniał, że wielu nie mogło poznać szczupłego „Greczynka,” jak nazywano go niegdyś na dworze Konstancyusza. Oczy nie uległy zmianie i błyszczały wciąż ogniem zagadkowym, zbyt silnym, prawie gorączkowym, co sprawiało, że jego spojrzenia nie można było zapomnieć. Z każdym dniem Julian uczuwał się silniejszym nietylko fizycznie, lecz także i duchowo. Po raz pierwszy w życiu czuł się szczęśliwym ze szczerej miłości prostaczków.
Odrazu zjednało mu to serca legionistów, że widzieli, jak cezar, krewny Augusta, uczy się rzemiosła wojskowego w koszarach, nie okazując wstrętu do szorstkiego trybu życia żołnierzy. Ponure twarze starych wojowników rozjaśniał uśmiech czuły, gdy podziwiali wzrastającą ciągle