Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/175

Ta strona została przepisana.

dzów w amfitaetrze w ten sposób, iż sam stanowił środek centuryi i kohort, które od niego rozchodziły się długimi promieniami. Układ taki był w zwyczaju w armii rzymskiej, ażeby jak największa liczba ludzi mogła słyszeć słowa dowódcy.
Julian w kilku krótkich i prostych zdaniach wyjaśnił legionom, że znużenie może źle wpłynąć na rezultat rozprawy, że przeto rozsądniej będzie rozbić namioty na tem polu, wypocząć i nazajutrz ze świeżemi siłami natrzeć na wrogów.
W wojsku powstało szemranie. Żołnierze poczęli uderzać włóczniami o tarcze, co było znakiem zniecierpliwienia. Domagali się w krzykach, żeby Julian prowadził ich niezwłocznie na plac boju. Cezar spojrzał dokoła i z wyrazu twarzy żołnierskich zrozumiał, że opór byłby wielkim błędem. Odczuwał w tłumach ten dreszcz straszliwy, tak dobrze mu znany, który był nieodzownym dla zwycięstwa i który przy najmniejszej nieostrożności mógł się zamienić we wściekłość.
Skoczył przeto na konia i dał znak rozpoczęcia na nowo pochodu. Odpowiedział mu okrzyk zapału, i armia ruszyła z miejsca.
Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy doszli do równiny pod Argentoratum. Ren jaśniał pomiędzy nizkiemi wzgórzami. W stronie południowej wznosiły się ciemne Wogezy, lasami pokryte. Jaskółki szybowały nad wspaniałą rzeką germańską. Wierzby chyliły ku niej srebrzyste gałązki.
Wtem na pagórku najbliższym ukazało cię trzech jeźdźców. Byli to barbarzyńcy.
Rzymianie zatrzymali się i stanęli w szyku bojowym. Julian w otoczeniu sześciuset rycerzy konnych w żelaznej zbroi, zwanych clibanarii, dowodził jazdą na prawem skrzy-