Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/181

Ta strona została przepisana.
XX

Był czas winobrania. Po całych dniach powietrze drżało od pieśni na wybrzeżach wesołej zatoki Neapolitańskiej.
W ulubionej przez Rzymian miejscowości zamiejskiej, w Bajach, słynnych ze swych kąpieli siarczanych, ludzie bezczynni rozkoszowali się przyrodą, wymyślniejszą i lubieżniejszą jeszcze, niż oni.
Był to nieskażony kącik tego wykwintnego i zacisznego świata, który czarował wyobraźnię Horacego, Propercyusza i Tybulla. Najlżejszy cień wieku zakonników nie przyćmił jeszcze tego słonecznego wybrzeża między Wezuwiuszem a przylądkiem Misena. Nie zaprzeczano tam chrześcijaństwa, ale się z niem załatwiano za pomocą lekkiego żartu. (Grzesznice nie pokutowały tam jeszcze, owszem niewiasty uczciwe raczej wstydziły się cnoty, jako rzeczy niemodnej. Gdy dochodziły wieści o nowych proroctwach Sybilli, grożących zgrzybiałemu światu zagładą ostateczną, albo o nowych zbrodniach i ponurych praktykach pobożnych cesarza Konstancyusza, o najeździe Persów na Wschodzie, o chmurach barbarzyńców, nadciągających z Północy, o pustelnikach, tracących obraz człowieczeństwa w pustyniach Tebaidy — szczęśliwi mieszkańcy Bajów, przymykając oczy, wdychali wietrzyk łagodny, przeniknięty wonią winogron z Falerna, tylko co wyciśniętych pod prasą, i pocieszali się epigramatami. Na zapomnienie o klęskach Rzymu, przepowiedniach końca świata, wystarczały im krótkie i ładne wierszyki, które sobie wzajemnie posyłali w upominku.