Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/184

Ta strona została przepisana.

Czytywał im Ewangelię i opowiadał legendy o świętych pustelnikach. O, jakże zazdrościła Myrra tym niewiastom, które od kilkunastu lat nie widząc twarzy ludzkiej, żyły, nagie jak w raju, na dnie odchłani, pod nieprzeniknionym namiotem drzew zielonych, nad brzegiem chłodnego strumienia! Wiecznie radosne, dniem i nocą wysławiały Trójjedynego Boga, karmiąc się ziarnkami, które im ptaki boże znosiły, nie obawiając się ani mrozu w zimie, ani skwaru w lecie, albowiem Bóg okrywał je i ogrzewał swą łaską.
Z dziecinną radością słuchała opowiadania o błogosławionym Erazmie, który zaprzyjaźnił się ze lwem i mieszkał z nim w jednej jaskini. Law prowadził do wody jego osła i spoglądał łagodnie jasnem, królewskiem swem wejrzeniem na świętego, który go głaskał po twardej grzywie. Po zgonie świętego zwierz długo błąkał się po pustyni, żałośnie porykując. A gdy go przyprowadzono do grobu Erazma, lew począł obwąchiwać ziemię, odmawiał pokarmu i nie chciał odejść od grobu, aż zdechł.
Wzruszało ją podanie o innym pustelniku, który przywrócił wzrok ślepym szczeniętom hyeny, przez matkę w pysku przyniesionym do stóp świętego.
O, jakżeby pragnęła Myrra udać się do tych jaskiń ponurych i ciemnych, do tych istot wzniosłych i tajemniczych! Pustynia nie wydawała jej się smutną i bezpłodną, lecz zieloną i kwitnącą jak raj ziemski, pełną cudów, opromienioną blaskiem takim, jakiemu podobnego nie znaleźć na świecie całym. Dusiła się pod dachem domu. Nieraz, rozgorączkowana cierpieniami, stęskniona do Tebaidy, patrzała na białe żagle statków, niknące w oddali, i wyciągała ku nim swoje blade dłonie. O! gdybyż mogła ulecieć ich śladem i odetchnąć czystem powietrzem pełnej milczenia i spokoju pustyni! Nieraz próbowała