Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/20

Ta strona została skorygowana.

kładzie, w pozach klasycznych, jak Hektor zwalczał Achillesa. W tej chwili Mardoniusz, jakkolwiek niezdolny do zabicia kury, potrząsał mieczem tuż pod nosem Publiusza według wszelkich reguł sztuki wojennej z czasów homerycznych.
Pijany Publiusz uniósł się:
— Precz z drogi, pęcherzu, padlino, miechu kowalski! Umykaj, mówię ci, jeśli nie chcesz, ażebym cię przekłół i wiatr z ciebie wypuścił!
I uchwyciwszy Mardoniusza za kark, odrzucił go do ściany. Skudillo, podbiegłszy ku drzwiom, otworzył je. Nieruchome światło lampki zachwiało się i zbladło w czerwonej łunie pochodni.
Po raz pierwszy w życiu ujrzał trybun ostatnich dwu potomków Konstancyusza Chlorusa. Gallus wydawał się wielkim i silnym, ale płeć miał delikatną, białą i matową, jak dziewczyna, a bladoniebieskie oczy patrzały leniwo i obojętnie. Jasne jak len włosy — cecha rodu Konstantyna — opadały mu w kędziorach na gruby i zdrowy kark. Pomimo ciała męskiego, lekkiego puszku na brodzie i lat osiemnastu, Gallus wyglądał w tej chwili jak dziecię, tyle naiwnego zdumienia i dziecinnej trwogi malowało się na jego twarzy. Wargi mu drżały, jak gdyby za chwilę miał zapłakać; bezradnie mrużył ociężałe od snu różowe powieki z bardzo jasnemi rzęsami i, żegnając się bez ustanku, szeptał: „Panie, zmiłuj się nade mną.”
Julian był dzieckiem mizernem, wątłem i bladem, o rysach twarzy nieregularnych, o włosach twardych, gładkich i czarnych, z nosem zbyt długim i wydatną dolną wargą. Ale oczy miał uderzające, które nadawały mu wygląd, wrażający się w pamięć, oczy wielkie, niezwykłe i zmienne, pełne nie dziecinnych, wytężonych, jakby chorobliwych blasków, chwilami wyglądające jak obłąkane.