Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/200

Ta strona została skorygowana.

— Wujaszku mój miły, dlaczego mnie opuszczasz? — mazgaił się Strombix, pochłaniając zupę, ustąpioną mu przez Aragarisa, który ze zmartwienia jeść nawet nie mógł.
Strombixowi łzy kapały do zupy, ale pomimo to zajadał ją z apetytem.
— Przestańże, kpie! — pocieszał go Aragaris, wymyślając mu jak zwykle z pogardą i życzliwością zarazem. Nie dość, że baby lamentują, jeszcze i ty będziesz! Powiedz mi lepiej, boś ty z tamtych stron, jakie tam bywają lasy: dębowych więcej, czy brzozowych?
— Co ty mówisz, wujaszku! Bój się Boga! Co tam za lasy! Piaski i kamienie.
— No, no, a gdzież się ludzie chronią przed słońcem? — pytał Aragaris z niedowierzaniem.
— Pustynia i nic więcej. Żar taki, jak naprzykład w piecu kuchennym, a wody całkiem niema.
— Jak to niema wody? A piwo?
— Nawet o niem nie słyszeli.
— Łżesz!
— Bodajby mi oczy wypadły w tej chwili, wujaszku, jeżeli w całej Azyi, Mezopotamii i Syryi znajdziesz choć jeden antałek piwa lub miodu!
— Jeżeli tak, to kiepsko! Jakże to? Upały są, a niema ani wody, ani piwa, ani miodu! To widać, że nas pędzą na koniec świata, jak woły do szlachtusa.
— Prosto na rogi dyable, wujaszku!
I Strombix zapłakał jeszcze głośniej.
W tej chwili rozległ się jakiś szum daleki i echa głosów. Dwaj przyjaciele wybiegli z koszar. Tłum żołnierzy biegł przez most drewniany ku Lutecyi. Krzyki zbliżały się. Niepokój udzielał się koszarom. Wojacy