Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/215

Ta strona została skorygowana.

śpiżowy. Po długich wysiłkach udało mu się nakreślić kilkanaście liter na miękkim wosku i dworzanie z trudnością odczytali wyraz: „chrzest.” Konstancyusz utkwił w Euzebiuszu błagalne spojrzenie. Wszyscy się zdumieli, że im to wcześniej do głowy nie przyszło. Cesarz pragnął ochrzcić się przed śmiercią; za przykładem bowiem ojca swego Konstantyna odkładał do ostatniej chwili ten sakrament, w przekonaniu, iż będzie mógł cudownie oczyścić duszę od wszystkich grzechów i oddać ją bielszą niż śnieg.
Zaczęto szukać biskupa, ale żadnego nie było w Mopsukrenach. Musiano zatem się zwrócić do aryańskiego kapłana ubogiej bazyliki miejskiej. Był to człeczyna nieśmiały, z twarzą ptasią, nosem czerwonym, koźlą bródką i manierami parafiańskiemi.
Gdy po niego posłano, O. Nymfidyan wychylał właśnie dziewiąty kubek taniego wina czerwonego i wydawał się bardzo wesołym. Nie można mu było wytłómaczyć, o co chodzi; nawet począł się gniewać, przypuszczając, że z niego żartują. Skoro wreszcie zdołano go przekonać, że w samej rzeczy los go przeznaczył do ochrzeczenia cesarza, zdawało się, że zmysły straci.
Gdy drżący i pomieszany ze wzruszenia wszedł do komnaty chorego, cesarz spojrzał na niego wzrokiem tak radosnym i pełnym pokory, jakim nigdy jeszcze nie patrzał na nikogo w świecie. Było widoczne, że w obawie prędkiej śmierci, pragnie przyśpieszenia obrządku.
Przetrząśnięto całe miasto w poszukiwaniu chrzcielnicy złotej lub w ostateczności srebrnej — napróżno. Była wprawdzie jedna wanna, wysadzana dokoła drogimi kamieniami, ale ta była podejrzanego przeznaczenia: służyła podobno do bachicznych misteryów boga Dionizosa. Wolano więc poprzestać na zwyczajnej miedzianej, ale niewątpliwie chrześcijańskiej.