Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/225

Ta strona została przepisana.

Ostatnie promienie słońca odbiły się na nielitościwem, bezczelnie pięknem obliczu boga Delfickiego, z głową, otoczoną gloryą srebrzystą. W dal godzący uśmiechał się zwycięsko.
Legiony milczały; była taka cisza, że słychać było, jak w lesie z szelestem opadały liście martwe.
A z krwawej łuny zachodu, i z purpury ostatniego kapłana, i ze szkarłatu więdnącego boru, ze wszystkiego naokół — wyłaniał się złowieszczy, pogrzebowy przepych, majestat śmierci.
Jeden z żołnierzy, stojących w pierwszym rzędzie, wyszeptał tak wyraźnie, że Julian usłyszał go i zadrżał:
— Antychryst!

CZĘŚĆ DRUGA.

I

W hipodromie Konstantynopolitańskim w pobliżu stajni znajdowała się izba, stanowiąca rodzaj gotowalni dla jeźdźców obojej płci, mimików i woźniców. Lampy, zawieszone u sklepienia, płonęły nawet podczas dnia w tym kącie dusznym, przejętym zapachem gnoju i ciepłem stajni. Gdy podnoszono zasłonę we drzwiach, wdzierała się przez nie oślepiająca struga światła porannego; wtedy widać było w słonecznej dali puste szeregi siedzeń dla widzów, wspaniałe schody, łączące lożę cesarską z apartamentami pałacu Konstantyna, kamienne strzały obelisków egipskich, a pośrodku, na żółtym piasku, olbrzymi ołtarz ofiarny w kształcie trzech wężów bronzowych, splecionych