Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/234

Ta strona została skorygowana.

— Masz złożyć ukłon nie bogu, jeno cesarzowi — odparł agoranom.
— Kiedy cesarz jest razem z bogiem! Więc jakże mam się kłaniać?
— Co mnie to obchodzi! Kazano się kłaniać i tyle. Niema o czem rozprawiać!
Gnyfon pośpiesznie odciągnął w drugą stronę Zotika.
— Szatański podstęp! Albo kłaniaj się przeklętemu Hermesowi, albo będziesz oskarżony o obrazę majestatu. Niema wyjścia! Och, och, och! czasy Antychrysta!... Zastawił czart sidła na prawowiernych ludzi. Ani się człowiek spostrzeże, jak zgrzeszy. Patrzę na ciebie, Zotiku, i zazdroszczę ci. Żyjesz sobie ze swą boginią od gnoju, o nic się nie troszcząc...
Doszli do świątyni Dyonizosa, stojącej w sąsiedztwie klasztoru, którego drzwi i okna były szczelnie pozamykane, jak przed najściem nieprzyjaciół. Poganie oskarżali bogobojnych zakonników o zrabowanie wielu skarbów świątyni.
Kiedy Gnyfon z Zotikiem tam weszli, ślusarze, cieśle i mularze byli już przy robocie. Odwalono zbutwiałe deski, któremi był zabity otwarty czworobok w suficie, i słońce wdzierało się do posępnego gmachu.
— Co tu pajęczyn, patrzcie tylko!
Pomiędzy kapitelami kolumn wisiały strzępy szarej przędzy pajęczej, którą usunięto pośpiesznie za pomocą długich tyk w gałgany owiniętych. Spłoszony nietoperz wypadł z ciemnej szczeliny i rzucił się na wszystkie strony, nie wiedząc gdzie się skryć przed światłem: tłukł się o wszystkie kąty i szeleściał miękkiemi skrzydłami.
Zotik zgarniał gruzy i śmieci i wynosił w koszyku.
— Czego tutaj nie nagromadzili, przeklęci! — mruczał stary pod nosem.
Przyniesiono pęk zardzewiałych kluczów i otwarto