Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/26

Ta strona została skorygowana.

W gniewie Eutropiusz zaczynał się jąkać i bryzgać śliną, która Julianowi wydawała się jadowitą. I teraz z zaciekłością rzucił się aryanin na wszystkich mędrców Hellady.
Dotknięty do żywego uwagą Juliana, zapominając, że uczeń jego dzieckiem jest jeszcze, puścił się na długie i poważne rozumowanie.
Pitagorasa, który „na starość zidyociał,” oskarżał o bezczelne zuchwalstwo. O bredniach Platona, jego zdaniem, nie było warto mówić; nazywał je wprost „wstrętnemi,” tak jak naukę Sokratesa „niedorzeczną.”
— Czytaj, co Dyogenes Laercyusz pisze o Sokratesie! — mówił złośliwie, — Przekonasz się, że to nie tylko był lichwiarz, ale prócz tego kalał się najohydniejszymi nałogami, o których wstyd nawet wspominać.
Ale najsilniejszą nienawiść żywił do Epikura.
— On nie wart nawet odpowiedzi. Zwierzęcość, z jaką oddawał się wszelkiego rodzaju chuciom, i nikczemność, z jaką czynił się niewolnikiem zmysłowych rozkoszy, są dostatecznym dowodem, że nie był to człowiek, lecz bydlę!..
Ochłonąwszy nieco, wziął się Eutropiusz do wyjaśniania nieuchwytnych scholastyoznyah odcieni dogmatów aryanizmu, z równą zajadłością miotając się na Kościół prawowierny i ekumeniczny, który za heretycki uważał.
Ze wspaniałego, choć zaniedbanego ogrodu, przez okno wdzierał się świeży wietrzyk. Julian udawał, że uważnie słucha, tymczasem zaś myślał zupełnie o czem innem, a mianowicie o swym ulubionym nauczycielu Mardoniuszu. Wspominał jego nauki, czytywanie Homera i Hezyoda. O, jakże to było niepodobne do lekcyi aryanina!
Mardoniusz nie deklamował Homera, ale zwyczajem starożytnych rapsodów, śpiewał go ku wielkiej uciesze Labdy, która utrzymywała, że „stary wyje, niby pies na