Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/277

Ta strona została skorygowana.

— Dyabeł, dyabeł!... patrzcie na samego dyabła!
Na wzniesieniu marmurowem ponad tłumem galilejczyków, z rękoma skrzyżowanemi na piersi, spokojny i wspaniały, w starodawnym białym stroju filozofa, stał cesarz Julian. Oczy płonęły mu straszliwą radością, i wielu w onej chwili odstępca wydał się przerażającym, podstępnym i silnym narówni z szatanem.
— Tak to spełniacie przykazanie miłości, galilejczycy! — odezwał się do struchlałego zgromadzenia. — Teraz widzę, co warte wasze miłosierdzie i przebaczenie. Zaprawdę, zwierzęta dzikie więcej mają dla siebie współczucia, niżeli wy, bracia! Mówiąc słowami Nauczyciela waszego: „Biada wam, nauczeni w Piśmie, iż zamykacie królestwo niebieskie przed ludźmi, albowiem tam sami nie wchodzicie, ani tym, którzyby wnijść chcieli” wchodzić nie dopuszczacie. Biada wam, faryzeuszowie obłudni!
A korzystając z ich zakłopotanego milczenia, dodał zwolna:
— Że zaś nie potraficie sami pokierować sobą zapowiadam wam, by do gorszych nieszczęść nie dopuścić: mnie bądźcie posłuszni, galilejczycy, i mnie się poddajcie.

VII.

W chwili gdy Julian, wyszedłszy z atryum Konstantyna, zstępował po szerokich schodach, dążąc dla złożenia obiaty do małej świątyni bóstwa Szczęścia — Tyche, w pobliżu pałacu położonej, zastąpił mu drogę zgrzybiały biskup chalcedoński Marys, zgarbiony, siwowłosy, z wypełzłemi ze starości oczyma. Ociemniałego wiodło dziecię małe. Na dole, pod schodami zgromadziła się ciżba. Schody wychodziły na plac Augustejon. Biskup uroczy-