Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/311

Ta strona została przepisana.

Febus nawiedza miejsce przemiany Dafny, gęsty gaj wawrzynowy w dolinie Orontu, tęskni i upaja się wonią ciemnych krzewów, ogrzanych, ale nie zwyciężonych słońcem, tajemniczych i smutnych nawet w najgorętszy czas południowy. Ludzie wznieśli mu tutaj świątynię i corocznie urządzają obchody uroczyste, „Panegirye” na cześć Boga-Słońca.
Nie uprzedziwszy umyślnie nikogo, Julian o świcie wszedł z Antyochii. Chciał przekonać się osobiście, czy mieszkańcy pamiętają o święcie Apollina. Przez całą drogę marzył o tej uroczystości, spodziewając się ujrzeć liczne rzesze pobożnych, chóry na cześć Apollina, ofiary, dymy kadzideł, młodzieńców i dziewice, wstępujących po stopniach świątyni w białych szatach, symbolu niepokalanej młodości.
Droga była uciążliwa. Od skalistych wzgórz Bereidy chalibońskiej dął silny, skwarny wicher. W powietrzu czuć było ostry czad pożaru leśnego, z głębokiej gardzieli góry Cazius szedł tuman sinawy. Kurz drażnił oczy i gardło, trzeszczał pomiędzy zębami. Światło słoneczne przez dymy i mgłę świeciło chorobliwie i czerwono.
Zaledwie jednak Julian wszedł do gaju Dafne, owionęło go świeże i wonne powietrze. Trudno było uwierzyć, żeby o kilka kroków od upalnej drogi mógł istnieć taki rajski kątek. Lasek miał rozległości osiemdziesiąt stadyówy i pod nieprzeniknionemi sklepieniami olbrzymich stuletnich wawrzynów panował wieczny mrok.
Zadziwiała cesarza cisza śród gaju: ani wiernych, ani ofiar, ani kadzideł — żadnych przygotowań do święcenia panegiryów. Pomyślał, że tłumy zgromadziły się dokoła świątyni, i podążył dalej.
Z każdym krokiem las stawał się bardziej samotnym. Dziwnego spokoju żaden szmer nie mącił, jakby na